sobota, 17 września 2016

Scenariusz #65 BamBam Anioł w turkusowej sukience

Witam <3
Przybywam do was ze scenariuszem z BamBamem.
Podczas czytania możecie sobie posłuchać tej piosenki FLY
Przy tym scenariuszu, scenariusz z Chenem wymięka, pod względem długości xD
Zapraszam <3
~ ~ ~
“Całkiem otępiały, po prostu czekałem
Na smutek, z którego aż mógłbym się śmiać
Całkiem otępiały, po prostu czekałem
Na szczęście, które doprowadzałoby do łez” 
~Goya no Machiawase”  Hello Sleepwalkers

    Budzę się i zasypiam. Zasypiam i budzę się. Nie robię nic pożytecznego, tylko śpię. Może czasem wyjdę na spacer, lecz bywa to naprawdę sporadycznie. Ciągle zamknięty w czterech białych ścianach, miałem wrażenie jakby mój mózg był wyżarty przez ten kolor. Nie znosiłem bieli. Nigdy.
Jednak...nauczyłem się z nią "żyć" na tyle ile mogłem. Co prawda dwie ściany były pokryte moimi rysunkami i napisami, jednak ostatnie dwie były zupełnie białe.
Wspominałem, że nie znosiłem bieli?
   Wiesz jak to jest, budzić się w swoim łóżku?Pokoju? Aish, na pewno wiesz. Ja już dawno zapomniałem, jak wyglądał mój pokój. Mój dom. Moja rodzina i znajomi. Dawno ich nie widziałem.
Trzy lata.
    Co ja tu robiłem? Nie miałem pojęcia, nikt mi nie mówił po co i na co. Dlaczego? Pytania kłębiły się w mojej głowie, sprawiając że byłem kompletnie otępiały. A może to przez leki?
 Spojrzałem na lewą dłoń. Moja ręka była pokryta bliznami po cięciu, przyjmowania leków  ze strzykawki i jeszcze innych mniej znanych przyczyn. Mój brzuch i uda, były pokryte siniakami przez pasy, którymi wiązano mnie raz na tydzień, gdy stawałem się agresywny.
Ale ja byłem przecież normalny. Zupełnie normalny!

   Siedziałem pod oknem jedząc płatki. Od czasu do czasu zerkałem ze znudzeniem na zegar, który wisiał na ścianie stołówki. Ubrany w białą koszulkę i czarne spodenki, nie wyróżniałem się z tłumu osób, które wraz ze mną jadły śniadanie. Byliśmy dla wszystkich tacy sami, dziwni, chorzy i nieobliczalni. Ale tak szczerze, ilu z nas było takich naprawdę? Sam nie wiedziałem dlaczego tu trafiłem. Nic nie zrobiłem, więc dlaczego mnie zamknęli w białym pokoju?
   Odłożyłem puste naczynie do wózka na brudne miski, gdy w pewnym momencie zauważyłem dziewczynę. Była śliczna. Piękna. Mój ideał, od razu to wyczułem.
Szła wraz z dyrektorem do gabinetu, miała na sobie długą do ziemi turkusową sukienkę, którą lekko podnosiła by się o nią nie przewrócić. Jej włosy były spięte w kok, a twarz tak delikatna, jak płatki kwiatów.
 Z ogromnym zaciekawieniem ruszyłem za nimi. Powoli, tak by mnie nie zobaczyli. Rozmawiali na jakiś temat, ale nie potrafiłem ich zrozumieć. Szeptali? Być może. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, była jak anioł w tym podłym budynku w śród tych okropnych ludzi, również ubranych na biało. Czy tu wszytko do cholery musiało być białe?!
-Bhuwakul! - wrzasnęła jedna z kobiet, która zauważyła mnie na korytarzu - co tu robisz?! Nie wolno ci tu przebywać! - cały czas krzyczała. Podeszła do mnie i z całej siły mnie spoliczkowała. Mój  policzek zapiekł mnie tak mocno, że w moich oczach pojawiły się łzy.
-Co pani wyprawia?! - krzyknęła dziewczyna w turkusowej sukience, podeszła do mnie szybko, stając między mną, a diablicą - nie wolno się tak odnosić do pacjentów - mruknęła.
-Kim jesteś by mi rozkazywać smarkulo?! - uniosła głos czterdziestolatka.
-Jest moją córką i następczynią - warknął dyrektor - Mira, wracaj do sali - dodał, chwytając szatynką za dłoń - a ty __, musisz ze mną porozmawiać - po tych słowach mnie zostawili.
 Stałem otępiały cały czas patrząc na bladą ze strachu czterdziestolatkę, to na oddalającą się dziewczynę.

   Nigdy nie znosiłem momentu, gdy lekarz, czy pielęgniarka wchodzili do naszych sal, dając nam leki. Były albo kwaśne, albo wbijali nam igły ze strzykawkami nie przejmując się tym, że nas to okropnie bolało.
Leki sprawiały, że stawałem się otępiały, bodźce do mnie nie docierały, byłem jak lalka. Nie potrafiłem się bronić.
 Chciałem móc sobie przypomnieć kim byłem nim trafiłem do białego pokoju. Moje wspomnienia wracały do mnie bardzo leniwie, dlatego ciągle uważałem siebie za człowieka bez przeszłości, czy osobowości. Nawet, gdy coś zacząłem sobie przypominać, wkraczali lekarze z lekami, a moje wspomnienia znów wymykały się z moich rąk i kolejny raz stawałem się nikim.
Miałem wrażenie, że robili to specjalnie, że nie chcieli bym poznał siebie. Może uważali, że to by mi jakoś pomogło? To nie miało sensu.
  -Tutaj jest Bhuwakul, zdiagnozowano u niego schizofrenię paranoidalną. Ciężki przypadek, często staje się agresywny. - po tych słowach do sali wszedł dyrektor i mój anioł. Ubrana w białą trochę nad kolano sukienkę i biały kitel. Patrzyła na mnie z ogromną czułością i współczuciem. Była inna niż pielęgniarki, które do mnie przychodziły.
-Witaj Bhuwakul - zaczęła z delikatnym uśmiechem - jestem ___ i od dziś, jestem twoim lekarzem prowadzącym - dodała, stając na wprost mnie. Mimowolnie otworzyłem usta z zaskoczenia i ogromnego zauroczenia. Ideał.
-Słuchasz nas? - dobiegł mnie lekko zachrypnięty głos mężczyzny po czterdziestce.
-Przepraszam - szepnąłem, spuszczając głowę na podłogę.
-Spokojnie, powiem jeszcze raz - zaśmiała się szatynka - chcę cię zbadać i dowiedzieć się czegoś więcej o tobie by móc ci lepiej pomóc. Zgadzasz się?
-Tak! - krzyknąłem radosny, uśmiechając się pierwszy raz od trzech lat. Pan ___, spojrzał na mnie zaskoczony, po czym szepnął coś na ucho ___. Spojrzała na mnie zaskoczona, po czym obdarowała mnie najpiękniejszym uśmiechem na ziemi. Moje serce podskoczyło, a oddech przyśpieszył.
Zrobiło się mi momentalnie gorąco, przez co z wrażenia zacząłem się wachlować.
-Otworzymy trochę okna, bo jesteś cały czerwony. Nie masz może gorączki? - zapytała, dotykając mojego policzka. Od razu się zarumieniłem pod wpływem jej dotyku, nie potrafiłem się powstrzymać. Tak bardzo mi się spodobała.

  Późnym wieczorem, siedziałem w ciemnym pokoju, patrząc zza okno. Za murem szpitala, migały światła miasta, w którym dawniej mieszkałem. W którym mogłem spokojnie wyjść i pobyć między ludźmi, którzy nie byli ubrani na biało.
 Ciche skrzypienie, wybudziło mnie z otępienia. Z przerażeniem spojrzałem na drewniane drzwi, w progu stała jakaś postać. Podeszła do mnie powoli.
-Dlaczego nie śpisz? - dobiegł mnie cichy głos mojej lekarki.Odetchnąłem z ulgą. Bałem się, że znów byli do 'oni'.
-Nie dam rady - mruknąłem, znów patrząc za okno - zastanawiam się, jak to jest poza murami? Jest tam lepiej?
Szatynka, usiadła na parapecie cały czas na mnie patrząc. Światło jednej z lamp obok szpitala, świeciło na jej poważną twarz. Wyglądała na smutną.
-Dla jednych tak, a dla drugich nie. Może ci się wydawać, że za murem jest lepiej, ale tak naprawdę nie jest. Bywają miłe chwile, ale bywają też złe. Tak, jak i tu. Szpital różni się od miasta w którym trzy lata temu mieszkałeś, ale nie na tyle byś czuł się tu źle - oznajmiła spokojnie, patrząc zza okno - dlatego między innymi tutaj jestem. Chcę ci pokazać, że nie musisz czuć się tu źle, chcę ci udowodnić, że współpracując ze mną, możesz doświadczyć tego samego, co poza murami - dodała, zerkając na mnie. Zmarszczyłem lekko czoło analizując jej słowa. Czy tylko w mojej głowie to dwuznacznie zabrzmiało? Aish...
-Jak...udowodnić? - zapytałem, siadając obok niej.
-Chcę ci pomóc. Wyleczyć cię, byś mógł znów mieszkać u siebie w domu, żebyś nie musiał patrzeć na osoby, które są w gorszym stanie od ciebie - mruknęła, dotykając opuszkami palców moją lewą dłoń - nawet jeśli mi się nie uda, będziemy wiedzieć, że próbowaliśmy. - dodała jeszcze ciszej.
-Mogę mieszkać poza murami? Mogę...mogę być normalny? - zapytałem mocno zaskoczony, patrząc na nią niepewnie.
-Normalny w zupełności nigdy nie będziesz, ale postaram się  pomóc ci na tyle, żebyś potrafił funkcjonować poza murami szpitala - jej słowa był tak ciche, że ledwo je słyszałem. Jednak było w nich mnóstwo wiary i chęci do pomocy, a tego brakowało mojemu poprzedniemu lekarzowi.
Zaufałem jej. Uwierzyłem. W końcu była moim aniołem.
-Musisz iść spać - odezwała się po kilku sekundach ciszy.
-Nie jestem śpiący.
-Spróbuj zasnąć - odparła spokojnie, idąc w stronę drzwi - jeśli wciąż nie będziesz potrafił, przyjdź do mojego gabinetu, dam ci jakieś leki - dodała, po czym bez pożegnania, opuściła mój pokój.
 Położyłem się na łóżku, zakrywając się ciepłym kocem. Krople zaczęły uderzać powoli w okna, wydając przy tym przyjemny dźwięk, przymknąłem lekko oczy, widząc cały czas przed sobą mojego anioła.

  Otworzyłem powoli oczy, czując ogromne zmęczenie. Wciąż śniła mi się ___, nie potrafiłem o niej zapomnieć i to mnie lekko przerażało.
-Wstawaj - zaśmiała się szatynka, wchodząc do mojego pokoju - pora na śniadanie i leki - dodała, podając mi ubrania - potem pójdziemy na spacer - dodała na koniec, po czym opuściła mój pokój.
Zaskoczony przetarłem oczy, nie wiedząc, czy to co usłyszałem było naprawdę, czy tylko moim wybrykiem umysłu, który często płatał mi takie figle.
Jednak, gdy znów usłyszałem jak mnie woła, zerwałem się z łóżka, by ubrać się jak najszybciej i móc z nią spędzić czas.
  Czułem się szczęśliwy, pierwszy raz od tylu lat. Delikatny uśmiech sam wchodził na moją twarz, co sprawiało, że wyglądałem co najmniej dziwnie. Nie mogłem nic na to poradzić. Polubiłem to uczucie i chciałem, by mnie nigdy nie opuszczało.
-Zjadłeś już? - dobiegł mnie jej spokojny głos.
-Tak. Idziemy na spacer?
-Tak, ale najpierw musisz wziąć leki.
-Są ohydne i robią ze mnie lalkę - mruknąłem oburzony, miałem nadzieję, że chociaż ona nie będzie mnie tym szprycować.
-To są inne leki. Zamówiłam je specjalnie dla ciebie - odparła, podając mi dwie czerwone kapsułki.
-Nie będę tego świństwa pił - warknąłem, czując narastającą złość.
-W takim razie wracaj do pokoju - odpowiedziała z powagą, po czym ruszyła w stronę korytarza.
Nie mogłem do tego dopuścić, dlatego podbiegłem do niej i złapałem jej dłoń, mówiąc.
-Dobrze, wypiję - po tych słowach, zażyłem leki, które mi podała. Nie mogłem przecież pozwolić na to, by mnie opuściła.
-Teraz możemy wyjść - odparła, patrząc na mnie uważnie.
 W jej oczach mogłem tonąć, były tak piękne, że nie potrafiłem oderwać od nich wzroku. Hipnotyzowały mnie tak mocno, że miałem wrażenie jakby moje ciało i umysł były gotowe do całkowitych poświęceń mojemu aniołowi. Pragnąłem dotknąć jej dłoni, móc się do niej przytulić...
Chciałem po prostu znów móc poczuć się, jak wtedy, gdy byłem poza murami szpitala.
Uważałem, że __ była tak delikatna, tak nieskazitelna, że miałem obawy iż nawet moje towarzystwo mogło jej zaszkodzić. Mimo to, byłem przy niej tak często i tak długo, jak tylko mogłem.  I mimo że znałem ją tylko dwa dni, moje serce i umysł, podpowiadały mi, że była tą jedyną.
-Włączyłeś się - stwierdziła ze smutkiem, dotykając lekko mojego policzka, by móc lepiej mi się przyjrzeć.
Zarumieniłem się, przez co spuściłem głowę, jak młody gówniarz, mimo iż miałem dwadzieścia lat.
Byłem przy niej zupełnie inny. Cichy, spokojny i całkowicie rozluźniony, a gdy mnie opuszczała, niewidzialne kajdany skuwały moje ciało i znów stawałem się oschły i agresywny.
-Przepraszam - mruknąłem po kilku sekundach ciszy - czasem tak mam - dodałem, wkładając ręce do kieszeni granatowych spodenek.
-Może z czasem ci przejdzie - odparła z nutą nadziei w głosie.
 Spojrzałem na nią nie pewnie. Szła obok mnie przez szary korytarz, ubrana w czarne spodnie i granatową luźną koszulę. Wyglądała tak uroczo.

  Pierwszy raz od trzech miesięcy, miałem okazję wyjść poza mury szpitala. Ogród był duży, przestronny z mnóstwem drzew i prześlicznych kwiatów.
Wraz z___, usiadłem na małej ławeczce tuż obok małego oczka wodnego. Różowe lilie rozkwitły wyjątkowo pięknie. Były tak śliczne, jak mój anioł.
-Znam twoją kartę i wiem co nieco o tobie, lecz mimo to, wolałabym móc od ciebie usłyszeć coś na twój temat - oznajmiła spokojnie szatynka, zerkając na mnie.
-Co mógłbym ci opowiedzieć? Sam nie wiele pamiętam, coś blokuje moje wspomnienia - stwierdziłem, wzruszając przy tym ramionami - sam nic o sobie nie wiem - dodałem, patrząc na jej zmartwioną twarz.
-Może masz jakieś małe urywki ze wspomnień?
-Przykro mi, ale nie mam - mruknąłem - gdy coś sobie przypominam, przychodzą pielęgniarki i dają mi leki, potem znów wszystko ulatuje z mojej głowy, a ja robię się tak otępiały, że jestem jak lalka - dodałem ze złością w głosie, przez co ___, ujęła moja dłoń.
-Dlatego dałam ci inne leki. Chcę byś jak najszybciej opuścił to miejsce, tych ludzi - powiedziała na wdechu. Przyglądnąłem jej się z bliska, przez co nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
Dotknąłem opuszkami palców jej policzek, przez co moje serce szybciej zabiło. Nigdy nikogo nie dotykałem, a na pewno nie w taki sposób. Szatynka działała na mnie, jak lek na uspokojenie.
https://67.media.tumblr.com/6fd1c08d00ee10b1bcb88ee0f06e268a/tumblr_inline_nyuv74ZHKZ1r7mv0n_500.gif-Jesteś moim aniołem - wyszeptałem niepewnie. Jej niebieskie oczy, spojrzały na mnie, a potem na moje usta.
Ona chciała mnie pocałować? Czy ona też do mnie coś czuła? W mojej głowie pojawiały się różne scenariusze, od tych pięknych i kolorowych, po czarne i smutne.
 Nachyliłem się w jej stronę, chcąc ją pocałować, lecz ona odsunęła się szybko ode mnie. Zamrugała kilkakrotnie oczami, mając na twarzy ogromne zdziwienie.
-Brzydzi się mną - jęknąłem przez łzy, po czym wstałem gwałtownie z ławki.
Moje oczy zaszły mroczkami, a ciało przeszedł ciepły dreszcz. Fala gorąca buchała we mnie, jakbym palił się żywcem, głośne jęki i szepty docierały do moich uszu zbyt szybko, bym zdołał cokolwiek zrozumieć.
Zacisnąłem dłonie w pięści, czując ogromną złość, doskonale zdawałem sobie sprawę, że to kolejny atak agresji.
Mój anioł był w niebezpieczeństwie, ale czy dałbym radę ją skrzywdzić? Gdy ją tak mocno darzyłem uczuciem?
Nim zdołałem cokolwiek powiedzieć, jeden z lekarzy wbił we mnie ogromną igłę. Jedynie co zdołałem dostrzec, to łzy w jej pięknych niebieskich oczach.


  Otworzyłem gwałtownie oczy, łapiąc szybki i głęboki oddech. Chciałem się poruszyć, lecz moje dłonie i nogi były mocno skrępowane czarnymi pasami. Omiotłem szybkim spojrzeniem pomieszczenie.
Ciemne ściany, jedno okno z grubymi kratami i drewniane drzwi z małym okienkiem. Zacząłem się szarpać i krzyczeć ze złości. Wspomnienia mojego ostatniego ataku złości, powróciły do mnie zbt gwałtownie. Pasy raniły moje ręce i nogi, gdy starałem się uwolnić.
~Uważasz, że ktoś taki jak ty, zasługuje na ___? - dobiegł mnie męski rozbawiony głos. Z przerażeniem spojrzałem w stronę okna. Tuż obok niego stała czarna postać, która wpatrywała się we mnie czerwonymi oczami.
~Nie zasługujesz na to, by opuścić to miejsce. By być z ___ - mówił dalej, pokazując przy tym rząd kłów. Przerażony do granic możliwości wierciłem się coraz bardziej, nie zważając na ból, który rozchodził cię po moim ciele.
Postać zbliżyła się do mnie na tyle blisko, że mogłem spokojnie stwierdzić, że to coś było mężczyzną.
~Jesteś chory!Dziwny!Nie wart innego uczucia niż nienawiść i obrzydzenie! - krzyczał mi do ucha, wbijając swoje szpony w moje ramiona -Nie masz prawa być szczęśliwy! Ona cię nie kocha, rozumiesz?! - po tych słowach zaśmiał się gardłowo i zniknął w rogu pokoju.
Słone łzy, zaczęły spływać po moich policzkach, a dolna warga drżała coraz bardziej.
-___!Aniele! - krzyczałem, ciągle starając się wyrwać - uratuj mnie! - dodałem, tracąc przytomność.

  Otworzyłem powoli oczy, czując czyiś dotyk na swoim policzku.
-__? - szepnąłem niepewnie.
-Długo spałeś - odparła ściszonym głosem, wciąż jeżdżąc dłonią po moim policzku.
-Ile?
-Pięć dni byłeś nieprzytomny - zaczęła, przybliżając się bardziej do mnie - to był twój najsilniejszy atak agresji - dodała z ogromnym smutkiem.
  Ująłem jej dłoń i ucałowałem ją lekko. Jej błękitne oczy, patrzyły na mnie z zaskoczeniem, lecz także radością. Wiedziałem, że ona też coś do mnie czuła.
Nagle, położyła się obok mnie. Moje serce przyśpieszyło, gdy położyła głowę na mojej klatce piersiowej, a dłoń wsunęła pod moją koszulę, kładąc ją na moim brzuchu.
-Naprawdę chcę byś był poza tymi murami - szepnęła niepewnie.
-Dlaczego?
-Bo nie zasługujesz na takie traktowanie - odparła, tuląc się do mnie jeszcze bardziej.
Ucałowałem lekko ją w czubek głowy, czując do niej ogromną miłość i zaufanie. Coś, czego jeszcze nigdy nie czułem.

  Z każdym kolejnym dniem, uzależniałem się od jej dotyku, uśmiechu i samej obecności. Każdej nocy, gdy mnie opuszczała nie potrafiłem zasnąć. Rzucałem się po czterech kątach, mając nadzieję, ze to świtu zostało kilka sekund.
   Pewnego razu, podsłuchałem jej rozmowę z dyrektorem. Wtedy mój świat zawalił się tak szybko, że nie potrafiłem się nigdzie odnaleźć.
-Muszę cię przenieść - dobiegł mnie zniżony głos dyrektora.
-Dlaczego?Przecież zajmuję się pacjentami tak, jak należy.
-Masz rację, lecz twoje relacje z Bhuwakulem są zbyt bliskie.
-Nie rozumiem.
-___ - mruknął, wstając z obrotowego krzesła - nie możesz z nim tak długo przebywać, on się w tobie zakochał - warknął - nie możesz z nim się już widywać - dodał, opierając się o ścianę.
Szatynka, spięła się gwałtownie również wstając z krzesła.
-Nie możesz mi tego zabronić ojcze, zwłaszcza dlatego, że jego stan się zdecydowanie poprawia. Jeszcze kilka dni i będzie gotów opuścić te mury.
-Nie prawda. On jest chory ___, zrozum. Jego nie da się uratować - oznajmił, patrząc na nią ze smutkiem -  on nie jest gotów do życia między normalnymi, nigdy nie będzie na to gotów - dodał, znów siadając na swoim krześle.
-Jak możesz tak mówić? Jest inteligentny i zabawny oraz bardzo miły, to tamte leki zrobiły z niego kogoś innego!
-___!
-Tato!
-Przyjdź do mnie za godzinę, znajdę ci kolejny szpital - oznajmił zachrypniętym głosem.
__ próbowała mu jeszcze przemówić do rozsądku, lecz dyrektor był nieugięty.
  Przerażony i zrozpaczony, wróciłem do swojego białego pokoju, płacząc tak żałośnie, jak jeszcze nigdy w życiu.

   Siedziałem na swoim łóżku od dwóch dni. Nie jadłem i nie piłem, nawet nie przyjmowałem leków. Nie potrafiłem. Nie mogłem tego robić, zwłaszcza że ___ miała niedługo ode mnie odejść.
-Bhuwakul- dobiegł mnie jej cichy i pełen smutku głos - zjedz coś - dodała, podając mi tacę z kanapkami.
-Nie jestem głodny.
-Nie jadłeś nic od dwóch dni. Dlaczego?
-Nie mam ochoty na jedzenie - mruknąłem. Nie mogłem się jej przecież przyznać do tego, że wiedziałem iż odchodzi.
https://media.tenor.co/images/ce77351b4ffa0ce5f45e65e83574ff87/raw  Szatynka, odłożyła tace na parapet, po czym usiadła mi na kolanach. Patrzyłem na nią zaskoczony i mocno zakłopotany. Nigdy nie byliśmy tak blisko.
-Zjedz coś BamBam - mruknęła, tuląc się do mnie.
-BamBam?Skąd ten pomysł? - zaśmiałem się, jeżdżąc dłonią po jej plechach.
-Jesteś uroczy, pasuje do ciebie - również zaśmiała się, patrząc się w moje oczy.
Zerknąłem nie pewnie na jej usta, które po chwili poczułem na swoich.
Nigdy się nie całowałem, więc to był dla mnie całkowity szok, lecz podobało mi się to. Nawet bardzo.
-Aniele - jęknąłem, gdy oderwała się ode mnie.
-Musze ci coś powiedzieć BamBam - oznajmiła z powagą.
-Kocham cię aniele - zmieniłem szybko temat, znów złączając nasze usta.

   Zawsze ___, przychodziła do mnie rano o stałej godzinie. Ze śniadaniem i lekami, lecz pewnego ranka tak nie było. Przerażony wybiegłem z białego pokoju, rozglądałem się przerażony po pomieszczeniach, by tylko znaleźć mojego anioła.
-Gdzie jesteś?Gdzie jesteś?Gdzie jesteś?Aniele?- mruczałem pod nosem, przemierzając biegiem korytarz.
Gabinet, stołówka, ogród...gdzie jesteś aniele?
  Będąc w jednym z pomieszczeń, gdzie często czytamy różne książki, usłyszałem rozmowę.
Zaciekawiony wyjrzałem zza okno. Tuż przy białym aucie, stała __ w towarzystwie dyrektora. W jednej dłoni trzymała walizkę, a drugą miała w kieszeni czarnego płaszcza.
-___! - krzyknąłem, bijąc dłońmi o szybę - Aniele!
-BamBam! - również krzyknęła, patrząc na mnie ze łzami w oczach.
-__!Wracaj! Nie zostawiaj mnie! - krzyczałem przez łzy, czując ogromny ból w sercu - Aniele! Nie zostawiaj mnie samego! Oszaleję bez ciebie!
-BamBam - jęknęła, po czym rozpłakała się. Biłem pięściami o szybę na tyle mocno, że ta po prostu pękła, raniąc moje dłonie.
-___!
  Szatynka wsiadła do samochodu wraz z dyrektorem, patrzyła na mnie ze smutkiem i bólem, płacząc coraz bardziej.
-Aniele - jęknąłem, czując mocny uścisk lekarzy na swoich ramionach.

  Wiesz, jak to jest, gdy tracisz sens życia?Gdy nie masz nikogo, kto traktowałby cię tak, jak innych?Jak równemu sobie?
Ja wiem...Dowiedziałem się o tym w brutalny sposób i mimo że, minęły trzy miesiące od jej odejścia, wciąż mam wrażenie jakby tu była.
   Od jej wyjazdu przestałem przyjmować leki. Zmieniłem się. Byłem dużo gorszy niż przed jej przybyciem. Moje ciało było pełne ran, od pasów, moich żyletek i igieł lekarzy. Stałem się wrakiem.
-Chcieliście psychola, to teraz go macie - warknąłem do swojego odbicia. Moje ciało było wychudzone, kości policzkowe zdobiły moją twarz, moje żebra były zbyt mocno widoczne. Uda były tak szczupłe, że widoczne zaczęły być także kości.Ubrania wisiały na mnie, jak na wieszaku. Lecz mimo to, nikt się mną nie przejmował.
-Och, aniele - jęknąłem, spoglądając zza okno. Krople deszczu stukały wolno o okno, wprawiając mnie w melancholijny nastrój. Tak bardzo mi jej brakowało.
-Bhuwakul, jest śniadanie - oznajmił mój nowy lekarz.
-Pieprz się - warknąłem, spoglądając na niego kątem oka. Mężczyzna tylko pokręcił głową, mówiąc.
-Za godzinę masz przyjść do mojego gabinetu - po tych słowach prychnął pod nosem, po czym opuścił mój pokój.
   Oparłem czoło o zimną, białą ścianę. Było mi cholernie zimno, przez co zacząłem się trząść. Zacisnąłem dłonie w pięści, czując mocne zawroty głowy.
-BamBam - usłyszałem dobrze znany mi głos. Odwróciłem się gwałtownie, widząc na łóżku siedzącą __.
-Aniele, co tu robisz? - szepnąłem, przecierając oczy - jak to możliwe, że tu jesteś?
-Pozwolili mi na odwiedziny - oznajmiła, tuląc się do mnie. Jej ciało było inne niż wcześniej, jej oczy były ciemniejsze, a włosy dłuższe.
-Zmieniłaś się - szepnąłem, roniąc łzy szczęścia - tak bardzo tęskniłem - dodałem, całując ją w policzek.
-Ty też się zmieniłeś. Jesteś taki chudy, nic nie jesz, prawda?
-Nie potrafię. Nie mogę bez ciebie funkcjonować - jęknąłem. Dziewczyna usiadła na moich kolanach, poprawiając mi rozmierzwione brąz włosy.
-Ale leki bierzesz, prawda? - znów zadała mi pytanie. Milczałem. Co mogłem jej powiedzieć? - BamBam?Dlaczego to robisz? Nie wyjdziesz stąd, jeśli nie zaczniesz brać leków -skarciła mnie, jeżdżąc dłonią po moim policzku, patrząc uważnie w moje oczy.
-Przepraszam __.
-Aish, kocham cię  Bhuwakul - po tych słowach zamarłem. Nigdy mi czegoś takiego nie powiedziała.
Uśmiechnąłem się szeroko, tuląc ją do siebie. Tęskniłem za nią tak bardzo, że gdyby miała znów odejść, umarłbym.
  Leżeliśmy razem na moim łóżku, słuchając stukających kropel deszczu i szalejącego wiatru. W objęciach trzymałem idealną i delikatną dziewczynę, która zmieniła moje życie na lepsze. Naprawdę dużo jej zawdzięczałem.
-BamBam -jęknęła, patrząc na mnie - mam ochotę się przejść - dodała, siadając na łóżku.
-Teraz?Przecież pada.
-Proszę - szepnęła, ujmując moją dłoń. Nie potrafiłem jej się przeciwstawić, nie mogłem pozwolić na to, by była smutna.
-Dobrze - odparłem z uśmiechem. Szatynka, ucałowała mnie radosna w kącik ust, po czym ruszyła w stronę drzwi.
Coś mi nie pasowało w jej zachowaniu, była inna. Nie przypominała dawnej siebie, lecz mimo to, nie zwracałem na to większej uwagi. Była przy mnie i to się dla mnie liczyło.
  Ruszyłem w stronę schodów, prowadzących na dach, gdy nagle usłyszałem krzyk jednego z lekarzy.
-Bhuwakul! Gdzie idziesz?!
-Na dach z ___ - warknąłem zły jego widokiem. Mężczyzna, zbladł nagle, stając w miejscu.
-Ale...___ tu nie ma - oznajmił, patrząc na mnie z dużymi oczami. Przerażony spojrzałem za siebie. Szatynka stała przy drzwiach, patrzyła na mnie ze smutkiem.
-Jest tu.
-Nie ma jej! Nie bierzesz leków i masz omamy! Wracaj do pokoju!
-BamBam - jęknęła szatynka, tuż przy moim uchu - on chce nas rozdzielić, proszę, zaufaj mi - dodała, chwytając moją dłoń. Przez krótką chwilę biłem się z myślami, lecz ostatecznie wybrałem mojego anioła.
http://67.media.tumblr.com/687aded38a1857f3cfbc7cbe74d755ee/tumblr_o62ns8inR21v194kso8_500.gif Ruszyliśmy pędem w stronę drzwi,  które prowadziły na dach. Gdy tylko przez nie przeszliśmy, zamknąłem je na klucz, po czym wybiegłem po schodach do góry.
  Wiatr targał naszym ubraniem, drażnił skórę i powodował ciarki.Mimo to, staliśmy wtuleni w siebie, nie martwiąc się zimnem i przemokniętym ubraniem. Dla nas liczyło się coś zupełnie innego.
-Co się stanie, jeśli się tutaj dostaną? - zapytałem niepewnie, patrząc na nią ze smutkiem. Dziewczyna, zerknęła na mnie, roniąc kilka łez.
-Rozdzielą nas i już nigdy się nie zobaczymy.
-Jak to? Dlaczego?
-Nie chcą, byś opuścił mury szpitala. To oni trzymają twoje wspomnienia w pudełku - oznajmiła, ruszając wolnym krokiem na krawędź dachu. Stanęła powoli na skraju, patrząc w dal. Jej włosy  szalały na wietrze, a mokre ubranie odsłaniało jej kształty. Nie myśląc wiele, podszedłem do niej.
Ująłem jej twarz, by ją pocałować, lecz w tym samym momencie, na dach wbiegli lekarze.
- Bhuwakul, musisz odejść od krawędzi - zaczął jeden z nich.
-Nie zrobię tego! Chcecie zabrać mi ___! - krzyknąłem przez łzy, mocniej ją tuląc.
-Ale __ tu nie ma  Bhuwakul, musisz wziąć leki, zanim coś ci się stanie.
-To przez leki jestem taki!___ mnie uratowała, ale wy mi ją odebraliście!
- Bhuwakul- zaczął mój lekarz, lecz ja spojrzałem w błękitne oczy dziewczyny. Bała się. Nawet bardzo.
Ucałowałem jej czoło, czując zimne dreszcze. Zrobiło mi się słabo, a w głowie wirowały mi wspomnienia. Byłem taki ...słaby.
-BamBam - zaczęła, odsuwając się ode mnie - jest tylko jeden sposób na to, byśmy na zawsze byli razem - dodała, stając coraz bliżej krawędzi.
-Spadniesz, proszę, nie idź tam - jęknąłem, przerażony wizją jej śmierci.
-Kocham cię - szepnęła, po czym nachyliła się. Zaczęła spadać w dół, lecz mimo to jej twarz była pełna radości. Nie bała się, więc dlaczego ja miałbym się obawiać?
Stanąłem bliżej krawędzi, patrząc na ___, która leżała na trawniku.
-Aniele...czekaj na mnie - szepnąłem, idąc w jej ślady.
  Migawki wspomnień, uderzały we mnie z ogromną prędkością. Cały czas przed oczami miałem __, czułem jej dotyk, jej usta. Czułem, że była przy mnie i...

   Młoda szatynka, stała na pustym cmentarzu, tuż przy czarnym nagrobku. Przez łzy, patrzyła na zdjęcie młodego, przystojnego szatyna, którego naprawdę kochała. Jej turkusowa sukienka powiewała lekko na wietrze, a włosy opadały po obydwóch stronach jej twarzy.
-Aish...BamBam, naprawdę chciałam abyś opuścił mury szpitala - szeptała, jeżdżąc opuszkami palców po zdjęciu chłopaka - Walczyłam o ciebie. Tak naprawdę byłeś zdrowy, to tylko oni wmówili ci kłamstwo. Starałam ci się pomóc. Przepraszam...Nie udało mi się - dodała, płacząc głośno.
  Lekki podmuch wiatru, strącił wazon z podobizną anioła, który w dłoniach trzymał białe róże.
-Kocham cię aniele - dobiegł ją dziwny szept wiatru, który otulił ją tak, jak dawniej BamBam.
 https://pbs.twimg.com/media/Cg-ZYWhWMAA8VoZ.jpg 
Co o tym sądzicie?
Podobał wam się taki scenariusz?
Naprawdę trudno mi się go pisało, pod wieloma względami.
Wyszedł naprawdę długi...nawet nie miałam takiego długiego w planach.
Mam nadzieję, że się wam spodobał.
MILE WIDZIANE KOMENTARZE 

4 komentarze:

  1. Omo... Wow...
    Nic innego nie przychodzi mi do głowy. To było takie... Aish, brakuje mi słów. Mam nadzieję, że mimo to zrozumiesz, o co mi chodzi.
    Psychiatryk to zUo. Zwłaszcza dla BamBama. Który umarł. Płaczę wewnętrznie na samą myśl :c
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się normalnie poryczałam..

    OdpowiedzUsuń
  3. Autentycznie się popłakałam... To było takie piękne... Pff co tu mówić? - Piszesz coraz lepsze i coraz dłuższe scenariusze co mnie bardzo cieszy, jest co czytać :) Życzę weny przy dalszym pisaniu ~ ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Autentycznie się popłakałam... To było takie piękne... Pff co tu mówić? - Piszesz coraz lepsze i coraz dłuższe scenariusze co mnie bardzo cieszy, jest co czytać :) Życzę weny przy dalszym pisaniu ~ ❤

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy